Sklep Fundacji Canis

 sklep3

Sklep Fundacji Canis, gdzie kupisz upominki, ozdoby, antyki, przedmioty artystyczne, malarstwo, linoryt - cały dochód przeznaczony jest na pomoc dla zwierząt. Kup sobie prezent i wspomóż zwierzaki.

 

 

Fundacja Canis na Allegro

nasze aukcje allegro1

Zapraszamy na nasze aukcje:   Allegro

1% podatku dla zwierząt numer KRS: 0000128172

Upitax new uruchom2

Księżniczka Sissi  Stefanie Zweig 

Fragment książki 1

Tak dalej być nie mogło. Mój koci instynkt mówił mi, że najwyższy czas podjąć decyzję: zostać, czy zwiewać. Chociaż byłam młodym i niedoświadczonym kotem, przeżywającym raptem pierwszą wiosnę, czułam, że muszę dokonać wyboru, czy mam egzystować jako głupia, pozbawiona poczucia własnej godności i osobowości, służąca ludziom do zabawy przytulanka, czy też dumna przedstawicielka swojej rasy, godna podziwu syjamka. W ciągu paru bezsennych nocy doszłam do wniosku, że wolę raczej to drugie. A skoro już zdecydowałam, czego chcę, pozostawało tylko działać. Należało zatem wybrać dogodny moment na skok w nowe życie. Nie tylko to. Przede wszystkim trzeba było pokonać strach przed nieznanym.
Ostatni tydzień przed moją ucieczką przebiegał, podobnie jak wszystkie poprzednie, nudnym, utartym trybem - podłe, niepunktualnie serwowane jedzenie, okropne warunki sanitarne, urągające kocim wyobrażeniom o higienie, ludzka obojętność połączona z niemożnością zrozumienia kocich uczuć i potrzeb. Ten ponury obraz uzupełniały napady mojej depresji. Niestety, coraz częstsze i mroczniejsze. Ale to bym jeszcze zniosła. Miarka się jednak przebrała z powodu kilku anonimowych myszy i obrzydliwie cuchnącej baraniny w galarecie.
W poniedziałkowy ranek leżała w mojej miseczce podwójna porcja śmierdzącego tuńczyka. Takie jedzenie gasiło nie tylko najwątlejszą iskierkę radości życia, ale na domiar złego wywoływało wzdęcia. Nieświeża woda nie nadawała się do picia. Zamknięto także drzwi do pokoju, przez co byłam skazana na przebywanie wyłącznie w kuchni, na niecałych dziesięciu metrach kwadratowych, wyłożonych najpodlejszym linoleum. Czegoś takiego nie zaakceptowałby nawet najmniej wybredny kot o przytępionej wrażliwości. Wtorek i środa nie przyniosły żadnej poprawy. 
We czwartek też nic się nie zmieniło. Z jednym tylko wyjątkiem, i to na grosze. Grubas, zwany Antkiem, przywlókł nowy elektryczny otwieracz do puszek. Włączył go bez ostrzeżenia, drąc się przy tym bez sensu "Ho! Ho! Ho!".
W piątek żona Grubasa kupiła w supermarkecie na promocji puszki kociej karmy. Gdy tylko weszła do kuchni, zwróciła się do mnie po raz nie wiadomo który, oklepanym zwrotem "Halo kiciusiu", próbując przy tym potrącić stopą obutą w niegustowny trep mój grzbiet, co w jej mniemaniu miało oznaczać pieszczotę, we mnie zaś wywołało reakcję daleką od zachwytu. Zresztą jak inaczej szanujący się kot może zareagować na tak niestosowną poufałość?

Zaraz na samym wstępie muszę zaznaczyć, że jestem istotą łagodną, a zarazem mało pamiętliwą, do tego bardzo skromną i zawsze gotową na kompromis. Jeśli ktoś, kogo kocham i poważam, jest w stanie mnie przekonać, że wyjątkowo nie mam racji, nigdy nie reaguję tak głupio, jak to robi typowy przedstawiciel rodzaju ludzkiego. Ponadto reprezentuję pogląd, że uprzedzenia świadczą o braku dojrzałości i są dowodem nikłej inteligencji. Zawsze jestem gotowa do zmiany swego stanowiska. Naturalnie jedynie wtedy, gdy ma to służyć jakiemuś celowi. Ale nie pozwolę się drażnić. Zaś gdy ktoś mnie obraża, z zasady odmawiam dyskusji. Uważam, że elektryczny otwieracz do puszek, przemysł spożywczy wytwarzający konserwy dla zwierząt, czy ludzie wracający za późno do domu i pozdrawiający swego kota krótkim "Halo", nie są warci nawet jednego włosa z mojego ogona.
Uważam też, że pozbawione manier, nie mające za grosz kultury, odżywiające się mrożonym jedzeniem osobniki, nie potrafiące, na domiar złego, zaspokajać podstawowych potrzeb swoich czworonożnych przyjaciół, nie powinny hodować w domu kotów, lecz co najwyżej żółwie. No, ewentualnie dopuszczalne byłoby też zbieranie pluszowych misiów, ale naprawdę już nic ponadto. Grubas, w którego domu wylądowałam jako bezradny, niewinny kociak, należał niewątpliwie do grupy ludzi uważanych przez przedstawicieli swego gatunku za dobrodusznych i odpowiedzialnych. Mnie jednak w miarę upływu czasu drażnił coraz bardziej jego kompletny brak wychowania i dobrych manier. Przejawiało się to między innymi tym, że zawsze zajmował jedyny w całym mieszkaniu wygodny fotel, nawiasem mówiąc cuchnący jego piwem. Wyżerał też najlepsze kąski z lodówki i nawet mu przez myśl nie przeszło, żeby się ze mną podzielić. Nigdy nie dał mi ani kawałeczka. Do tego wszystkiego niejednokrotnie w mojej obecności zwracał się do żony per "Myszko". Nie udało mi się ustalić, jak miała w rzeczywistości na imię.
Nieprzyjemnie pachnąca Myszka zawsze się gdzieś śpieszyła. Nosiła buty na wysokich obcasach głośno dudniące na linoleum w kuchni i przedpokoju. Dopełnieniem wizerunku Myszki były nieśmiertelne, deskowato sztywne dżinsy, z którymi się nie rozstawała. Dżinsy uważam za okropny element garderoby, wyjątkowo nieprzystosowany dla kocich łap. W roli gospodyni domowej była wręcz koszmarna. Przeważnie karmiła siebie i Grubasa pizzą (i to wegeteriańską!) albo naleśnikami z kapustą. Oba dania dostarczano z pobliskiej knajpy w ogromnych białych kartonach, zazwyczaj późnym wieczorem. Myszka nie miała za grosz pojęcia o subtelnym sposobie życia rasowego kota i jego potrzebach. Na tym nie koniec. Ukoronowaniem horroru, w którym tkwiłam, było imię nadane mi przez grubego fanatyka pizzy i entuzjastkę jedzenia na wynos. Nazwali mnie Cleo. Czy można wyobrazić sobie imię gorzej brzmiące i bardziej pretensjonalne? Zwłaszcza, gdy się je koślawo wykaligrafuje na kawałku kartonu i powiesi tuż przy wychodku.
Myszka i Grubas, zabierając mnie ze schroniska, gdzie zmarła moja nieodżałowana mama, uważali się zapewne za dobrych ludzi i przyjaciół kotów. Z ich punktu widzenia może nawet i tak było. Dla mnie zaś ich pojęcie dobroci ograniczające się do zapewnienia mi dachu nad głową i miski strawy, rozmijało się z moimi oczekiwaniami. Spodziewałam się czegoś więcej i to nawet wtedy, gdy byłam biednym schroniskowym zwierzakiem skazanym na poniewierkę. Już samo idiotyczne traktowanie kota jako obiektu do głaskania przyprawia mnie o mdłości. Przypadkowy, przelotny dotyk ręki nie może zadowolić wrażliwego, spragnionego pieszczot syjama. Aby mruczeć, potrzebuję nie tylko odpowiedniego jedzenia, ale jeszcze do tego choćby odrobiny serca. Muszę mieć świadomość, że jestem kochana.
Żyjąc pod jednym dachem z Grubasem i Myszką nigdy nie próbowałam ich ani wychowywać, ani też podciągnąć do mojego poziomu. Żadne z nich nie nadawało się do tresury. Nie byli dostatecznie pojętni. Ani razu nie wskoczyłam na kościste kolana Myszki. Nigdy też nie otarłam się o nogi Grubasa. Nie byli tego warci. Jestem zdania, że ludzie chodzący po domu w kapciach nie mają w sobie żadnego czaru, a ich sexappeal można porównać do erotyzmu kartofla. A czy w ogóle warto wysilać się dla takiej pospolitej jarzyny jak kartofel? Nigdy nie obdarzę uczuciem kogoś tak mało godnego mojej miłości, jak Myszka czy Grubas - ludzkie wydania tej jadalnej bulwy. Prędzej pozwolę swemu sercu skamienieć.
Moi tak zwani opiekunowie byli typowymi przeciętniakami. Miałam wrażenie, iż ich życie obraca się wyłącznie wokół rzodkiewki i kalafiora. Całe lato spędzali na działce, skąd wracali spoceni z koszami owoców i od czasu do czasu z byle jak związanymi bukietami kwiatów, które potem wtykali do pustych weków i hołubili jak jakiś skarb. Ich wręcz miłosne starania kwiaty odpłacały obojętnością godną chomika bądź glisty. Ku rozczarowaniu moich działkowiczów spokojnie więdły, woniejąc zgnilizną nieznośną dla mego wrażliwego nosa. Całymi godzinami potrafili rozprawiać o deszczu, trawnikach, wschodzących pąkach róż oraz innym zielsku, żując przy tym wyhodowaną przez siebie marchewkę. Do tego opowiadali o nawożeniu naturalnym. W swoich dyskusjach nie pominęli nawet chrząszczy. Przysłuchiwałam się z musu jednym tylko uchem tym ich bzdurnym uniesieniom. Najczęściej jednak starałam się unikać tych niekończących się rozmów jak ognia, gdyż groziło mi zanudzenie się na śmierć.
Dni, podobne jeden do drugiego jak dwie krople wody, płynęły monotonnie, aż do pamiętnej soboty poprzedzającej nasze rozstanie. Tamtego ranka obudziłam się, na całe szczęście, we właściwym momencie. W chwilę po przekazaniu przez telewizję liczb wylosowanych w totolotku, Gruby stwierdził nagle i bez związku:

- Znowu odkryłem dwie nowe mysie dziury. Najwyższy czas, żeby wreszcie przenieść Cleo na działkę do altany.
W pierwszej chwili byłam pewna, że się przesłyszałam. Wręcz nie mieściło mi się w głowie, że mogła być mowa o takiej zbrodni, jak przeniesienie mnie do nędznego ogródka działkowego. Pomysł był głupi, wręcz absurdalny. Ale gdy Grubas wciąż wracał do myszy zagrażających jego jabłoni, zaczęłam pojmować, co mi tak naprawdę grozi. Najpierw poczułam oburzenie i wściekłość. Potem przyszły ból i obrzydzenie. Pomimo wszystkich moich obiekcji w stosunku do entuzjastów rzodkiewek, nigdy, nawet w najbardziej koszmarnych kocich snach, nie przypuszczałam, że Myszka z Grubasem mogliby być aż tak podli i okrutni. Koty nie są przecież ludźmi! Nie można nas, ot tak sobie, przenosić na inne śmieci i dawać nam zadania raniące naszą dumę czy też narażające na szwank nasz honor. My, koty, jesteśmy przecież stworzone do panowania, a nie do tego, żeby służyć komukolwiek. W szczególności dotyczy to kotów syjamskich - uroda i wyjątkowo szlachetna osobowość zapewniają nam wręcz miejsce wśród rządzących. Czy to tak trudno pojąć, że my, syjamy, nie jesteśmy jakimiś tam pospolitymi, wiejskimi kocurami zmuszonymi zarabiać na swoje utrzymanie polowaniem na gryzonie? Muszę kategorycznie stwierdzić, iż nie mam natury zabójcy, a mój stosunek do myszy jest raczej nijaki. Wyjątkowo mogę ukatrupić jakąś mysz. Ale tylko na cześć ludzi, których kocham, po to, żeby złożyć im ją u stóp jako dowód mojej miłości. Uważam, że więcej wymagać od rasowej syjamki byłoby nieprzyzwoitością.
-- Właściwie moglibyśmy zawieźć Cleo na działkę już jutro - powiedziała Myszka, przerywając brutalnie moje rozmyślania. - Zobaczymy, jak się będzie przyzwyczajać do altany.
- Co to, to nie - wysyczałam. - Nikt nigdy nie zapędzi mnie do żadnej obskurnej altany.
Wiedziałam, rzecz jasna, że nie są w stanie mnie zrozumieć, ale musiałam w tym budzącym zgrozę momencie dać upust swojemu oburzeniu, wydając z siebie przeraźliwe miauknięcie. Musiałam zdobyć się na protest. Nie mogłam przecież przyjąć takiej obrazy w milczeniu.
- Dla swoich kretyńskich myszy musicie sobie znaleźć innego klauna! - wrzasnęłam.
- A czegoż to bydlę znowu chce? - zapytał Grubas, drapiąc się głupkowato w głowę.
Dzień minął ponuro, ciągnąc się w nieskończoność. Wieczorem Grubas wypił swoje piwo i polazł do łóżka. Zazdrościłam mu, że mógł spokojnie spać, chrapiąc w głos. Natomiast dla mnie była to niekończąca się noc grozy i cierpienia. Czułam się poniżona, nierozumiana, zaniedbana i niekochana. Moja duma została złamana, a moje poczucie godności własnej unicestwione przez pozbawionego sumienia tłustego pożeracza konserw.
Pragnęłam tylko jednego - uciec od ludzi, którzy potrafili tak brutalnie zdeptać moją kocią godność. Z drugiej jednak strony narastał we mnie strach przed niepewną przyszłością. My, koty syjamskie, cenimy wolność wyżej niż życie i jesteśmy gotowe poświęcić ostatni wąs w obronie naszej suwerenności. Ale też nigdy nie pchamy się do pierwszego szeregu przy szturmowaniu barykad. Koty syjamskie to przede wszystkim myśliciele i filozofowie. Pozwalają działać tym, u których silne łapy przeważają nad rozumem.
To była ciężka noc. Raz po raz zadawałam sobie pytanie, czy byłabym w ogóle w stanie przeżyć walkę o przetrwanie na ulicy i wulgarne szamotaniny ze śmietnikowcami o nędzne ochłapy? Nie miałam też za grosz pojęcia, jak kot może prosić o azyl bez moralnych strat i bez narażania przy tym na szwank swojej dumy. Niepewność połączona z narastającą paniką pozbawiły mnie całkowicie apetytu i wpędziły w melancholię. Czułam się dosłownie chora ze zmartwienia. Nie byłam nawet zdolna zrobić toalety, co normalnie pozwala mi wrócić do równowagi i zebrać myśli. Chciałam tylko spać. Spać, żeby nie myśleć. Spać, żeby zapomnieć. Z tego wszystkiego rozbolały mnie nawet łapy. Zaś moje kocie serce dosłownie pękało z rozpaczy.
W niedzielny poranek obudziłam się kompletnie rozstrojona i wewnętrznie rozdygotana. W dalszym ciągu nie wiedziałam, co robić. W kuchni, wcześniej niż zazwyczaj, pojawił się Grubas. Włączył ten swój przeklęty otwieracz do konserw i wytrząsnął z puszki jakąś mało apetyczną breję. Gapiąc się w okno, nie zadał sobie nawet trudu rozdrobnienia tego, co wydłubał na kawałeczki odpowiednie do mego pyszczka. Coś tam mruczał, czego nie miałam ochoty słuchać. Patrząc na miskę, którą mi właśnie podsuwał, doznałam nagłego olśnienia. Trzeba było wykorzystać okazję, jaką dawało otwarte okno, i uciec. Stać się znowu kotem, który nie musi wstydzić się przed samym sobą. Czas poniżania zdecydowanie minął. Minął, minął! Na wspomnienie obskurnej altany i parszywych myszy odżyła we mnie wczorajsza wściekłość. Poczułam przypływ energii.
Moje ostre pazury były znowu gotowe do akcji. Ten facet miał czelność podać mi baraninę w galarecie - ostatnią nowość firmy Felidia. Znam to świństwo z reklam telewizyjnych i byłam zdecydowana nigdy więcej go nie tknąć. Wielkie kęsy baraniego obrzydlistwa połyskiwały szarawo w oślizłej galarecie, spaskudzonej dodatkowo jeszcze włoszczyzną. Całość zajeżdżała równie niestrawnie jak królik w sosie po myśliwsku, który przed paroma tygodniami zniknął z rynku wskutek protestów Europejskiego Związku Przyjaciół Kotów. Nagle zrozumiałam, że wolałabym do końca swego kociego życia łapać myszy, niż choćby jeszcze jeden jedyny raz tknąć baraninę w galarecie. Nigdy więcej baraniny z rozbabraną włoszczyzną w oślizłej galarecie! Koniec z niszczeniem żołądka i wzdęciami!
Tymczasem Grubas, szurając kapciami, powlókł się do sypialni. Obserwując jego wydatny brzuch, w którym mieściło się jezioro piwa, miauknęłam, że jak tylko chce, to może ode mnie pozdrowić Myszkę oraz wszystkie przygłupiaste myszy buszujące na jego działce.
Następnie, zwyczajem mądrych syjamskich kotów, upewniłam się, że nie działam pod wpływem impulsu. Syjamy nienawidzą nieprzewidzianych posunięć. Nigdy nie zniżają się do tego, żeby dać się ponieść napadom złości czy też niekontrolowanym emocjom.
Ktoś, kto nas nie zna, widząc mnie w tym momencie mógłby przypuszczać, że planuję leniwy dzień, albo marzę o kawiorze bądź pieszczotach. Ale grubo by się mylił - właśnie przygotowywałam się do zrobienia pierwszego kroku w nowe życie, wiedząc, że podjęłam słuszną decyzję. Napięłam wszystkie mięśnie. Odbiłam się od podłogi. Lekko i z gracją wylądowałam na parapecie, rzuciłam okiem w przepastną głębię rozciągającą się pod oknem, zebrałam ciało do imponującego skoku i poszybowałam w nieznane.
CDN.

Tłumaczenie: Urszula Pawlik

Serwis Koci Dom powstał z myślą o kotach i zawiera zdjęcia kotów, porady jak opiekować się kotem, różności o kotach. 

Koci Dom - Ważne! Serwis Internetowy Koci Dom nie jest organizacją opieki nad zwierzętami i nie reprezentuje żadnje organizacji!

Koci Dom jest zaprzyjaźniony z Fundacją Canis. Zajrzyj do kącika adopcyjnego Fundacji Canis - może znajdziesz przyjaciela na całe życie.

Jako że Koci Dom nie jest schroniskiem ani organizacją nie ma żadnej możliwości pomocy finansowej, rzeczowej ani przyjmowania zwierząt.

Serwis Koci Dom  prowadzę sama, dlatego też nie mam możliwości zamieszczania ogłoszen o zwierzętach do adopcji.