Sklep Fundacji Canis

 sklep3

Sklep Fundacji Canis, gdzie kupisz upominki, ozdoby, antyki, przedmioty artystyczne, malarstwo, linoryt - cały dochód przeznaczony jest na pomoc dla zwierząt. Kup sobie prezent i wspomóż zwierzaki.

 

 

Fundacja Canis na Allegro

nasze aukcje allegro1

Zapraszamy na nasze aukcje:   Allegro

1% podatku dla zwierząt numer KRS: 0000128172

Upitax new uruchom2

koty kotki

Zawierajmy przyjaźnie

Trochę się obawiam, że poniższym tekstem mogę urazić czyjeś uczucia i zostanę uznana za osobę niedelikatną, ale trudno. Piszę dla dobra kotów i czuję się w związku z tym usprawiedliwiona.
Często zdarza mi się słyszeć z ust ludzi kotom (i w ogóle zwierzętom) przyjaznych, że osoby starsze nie powinny przygarniać zwierzaka, bo przecież może się zdarzyć, że go wkrótce osierocą. Owszem, tak się może stać, ale czy tylko ludzie w podeszłym wieku chorują i odchodzą z tego świata, zostawiając swoje psy i koty? Nieszczęście spada znienacka i może przytrafić się absolutnie każdemu.
Moim zdaniem problem leży gdzie indziej. Jeśli osoba w zaawansowanym wieku uratuje kociaka i chce się nim opiekować przez resztę swojego życia, wystarczy zakrzątnąć się w sprawie zapewnienia mu drugiego domu na wypadek jakiejś tragedii. Nawet jeśli opiekun kota posiada bliską rodzinę i zapisze jej w spadku mieszkanie wraz z czworonożnym lokatorem, nierzadko nie jest ona gwarantem godnego i bezpiecznego życia dla potencjalnej kociej sierotki.
Dlatego dla dobra ukochanego zwierzaka warto rozejrzeć się po znajomych, przyjaciołach czy sąsiadach i poprosić kogoś sensownego oraz godnego zaufania o opiekę nad nim w razie naszej choroby, lub znalezienie mu odpowiedniego domu na wypadek gorszego nieszczęścia. Wiek człowieka nie ma tu nic do rzeczy. Ważne jest, by kocie życie mogło toczyć się dalej, w cieple, sytości i miłości.
Sama mam zbyt wiele zwierząt, aby nieliczni członkowie mojej rodziny mogli poradzić sobie z problemem. Na szczęście nie narzekam na brak przyjaciół - i moich, i kocich. Kiedy zdarzy mi się zachorować, zawsze znajdują się chętni do pomocy w zakupach i obsłudze stada. Jeśli ktoś z zakoconych znajomych potrzebuje mojego wsparcia, ochoczo go udzielam. Nadzwyczaj sobie cenię ten barter.
Warto, mówię to z ręką na sercu, otaczać się ludźmi o podobnych pasjach i wrażliwości. W ogóle warto dobrze żyć z ludźmi. Kontakty z osobami życzliwymi i empatycznymi dodają skrzydeł, utwierdzają w przekonaniu, że świat nie jest taki zły, jak nam się w trudnych chwilach wydaje. Zawierajmy więc przyjaźnie - dla obopólnej wygody i przyjemności oraz dla pożytku naszych kotów.


KOT 11 - listopad 2007
magazyn dla miłośników kotów.

Był taki kot...opieka nad kotem

Widujemy go od lat, ma swoje imię, swoje nawyki i swoją pozycję w stadzie. Znamy go od kociego młodzika, obserwujemy, jak rośnie, jak wspina się po stopniach hierarchii dokarmianej przez nas gromadki. Przyglądamy się, jak radzi sobie jako szef podwórka, jak opiekuje się całą resztą kociej rodziny. Aż wreszcie nadchodzi dzień, gdy przekazuje "władzę" w łapy innego, młodszego kocura, a sam odsuwa się na bok. Później znika, pozostawiając wspomnienia.

Takie opowieści nie muszą mieć smutnego zakończenia, przecież nie bez powodu mówimy, że koty zawsze spadają na cztery łapy.
Pilotce, choć w wypadku stracił część ogona, a w wyniku uszkodzenia miednicy "zarzuca" tyłem, udało się spaść wszystkimi czterema łapami w dwie pary kochających rąk. Jak do tego doszło? Otóż wiekowy Pilotka - bo osiągnięcie jedenastego roku życia przez kota mieszkającego wyłącznie na dworze to nie lada wyczyn - po przejściu na zasłużoną emeryturę większość dnia spędzał na drzemkach. Na swoje legowisko wybrał miejsce, w którym mieszkańcy owej posesji parkowali samochody. Śpiący w tak newralgicznym punkcie podwórka kot sprawiał wiele kłopotów, kierowcy musieli wysiadać z auta i przesuwać Pilotkę w bezpieczne miejsce, a nie każdy taką cierpliwość miał. Pilotka posiadał jeszcze kilka ukrytych zalet: był mianowicie prawie całkiem głuchy i niedowidzący. Sprawiał wrażenie, iż niczego i nikogo (nawet psów) się nie boi. Dodajmy, że nie dbał już o higienę tak jak za dawnych lat. Kiedy wszystkie legowiska pozajmowane były przez "warczące maszyny" Pilotka zadowalał się drzemkami pod autami i jego futerko często zdobił smar i olej samochodowy. Nie egzystował tak zupełnie samodzielnie, miał bowiem karmicielkę - panią Halinę, która dbała o niego i resztę kotów na podwórku. Pilotka był regularnie odrobaczany, odpchlony i karmiony dwa-trzy razy dziennie. Miał wszystko prócz własnego domu.
Rok temu, zasiadłszy wieczorem do komputera, przeczytałam rozpaczliwą prośbę o pomoc dla kota, który umiera. Przeczytałam raz, drugi i włosy stanęły mi dęba - chodziło o Pilotkę! Kocurek bez ogonka, zataczający tyłem z paprzącą się raną na piersi, i dokładny adres. To musiał być on. Zdziwienie było tym większe, iż tego dnia widziałam się z opiekunką staruszka i nie było mowy o tym, że z Pilotką dzieje się coś złego. Nasze koleżanki zainterweniowały błyskawicznie i kot znalazł się w gabinecie weterynaryjnym mojej siostry, który jest oddzielony od "rezydencji" Pilotkowej tylko grubym murem, dlatego wszystkie koty z owego podwórka znane są nam praktycznie z imienia i nazwiska, znamy ich historie, koligacje itp. Badania krwi potwierdziły, że Pilotce nie dolega nic... oprócz starości. Kiedy zaczęliśmy szykować staruszka do powrotu na stare śmiecie, pojawiło się światełko w tunelu. Historia kocurka poruszyła wiele osób i zaczęto szukać Pilotce domu, w którym mógłby spędzić resztę swojej kociej emerytury. Misja z małą szansą powodzenia - środek lata, kot ponad dziesięcioletni, głuchy, ślepawy, z jednym zębem, ze zmianami zwyrodnieniowymi kręgosłupa (uraz po wypadku), z resztką ogona. Jak miał konkurować z maleńkimi, puchatymi, ślicznymi kociakami? Jarek i Magda, wolontariusze z Azylu "Cichy Kąt" w Tarnowskich Górach, zaproponowali Pilotce miejsce właśnie tam. Zastanawialiśmy się, jak kot zniesie przeprowadzkę i czy sobie poradzi - w końcu azyl to nie podwórko. Ale okazało się, że Pilotka wcale nie musi tam jechać.
Nagle, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, dla tego starego kota zaświeciło słońce. Pilotka znalazł swoje miejsce na ziemi i ludzi, którzy go pokochali. Nowi właściciele najpierw odwiedzali Pilotkę w lecznicy, oswajając go ze swoim zapachem. Pilotka bardzo się denerwował, kiedy dotykał go ktoś obcy, musiał poznać ręce, które zagłębiają się w jego futerku. A kiedy przyjaźń została zawarta, staruszek przeniósł się z podwórka na salony.
To jeszcze nie koniec opowieści. Pilotka stwierdził, że nowy dom może należeć tylko do niego. Reszty kotów w ogóle nie toleruje, czym wprawił w osłupienie nie tylko nas. Problem ten został rozwiązany tak, że większą część dnia emeryt przesypia w pracowni swojej nowej Pani. Poprawił się Pilotce słuch. Oczywiście wybiórczo. Słyszy, co chce. Bezbłędnie rozróżnia dzwonki do drzwi, np. kiedy dzwoni jego ulubiona sąsiadka, natychmiast zjawia się, przerywając słodką drzemkę i czeka na pieszczoty oraz przyniesione specjalnie dla niego przysmaki. Pan Pilotek to teraz zadbany emeryt. Ma wszystko, o czym marzą koty mieszkające na podwórkach: własny kąt, kochających ludzi i najwspanialszą opiekę pod słońcem. Niedawno do domu Pilotka trafił nowy kot potrzebujący pomocy, piękny kawaler w czarnym fraku z białymi skarpetkami i znaczeniami na pyszczku, ma na imię Arsen.  Arsen to kolejny podwórzowiec, który przeszedł na emeryturę, choć przy jedenastu latach Pilotki siedmioletni Arsen wydaje się młodzikiem. Urodzony przez podwórkową kotkę, od zawsze mieszkający na zewnątrz, wesoły, towarzyski kocur. Pewnego dnia zniknął, nie pojawiając się w porach karmienia. Kiedy wrócił, jego stan był tragiczny. Dzisiaj dochodzi do siebie w nowym domu.
Z obecności nowego lokatora niezadowolony jest tylko Pilotka, ale cóż... nie można mieć wszystkiego.
Nie należy do rzadkości sytuacja, kiedy stary kot podejmuje próbę - często rozpaczliwą - zapewnienia sobie emerytury i opieki. Prawdopodobnie wyczuwa swoją słabość Sowa kiedyś mieszkała w parku, nad stawem. Wiodła całkiem znośne życie - dokarmiana przez właściciela baru i przez wędkujących. Jednak z czasem na skutek wilgoci znad stawu dostała reumatyzmu. Którejś mroźnej zimy dopadła Ziemowita w parku. Gdy siedział na ławce i robił zdjęcia, znienacka wskoczyła mu na kolana. Wymruczała i wyłapkowała sobie "cztery kąty". Czasem śmiejemy się, że gdyby wiedziała, do jak zakoconego domu trafi, wybrałaby inne kolana. Sowa jest kotem bezproblemowym, to zwierzak, którego właściwie w domu nie ma. Przychodzi na swoją porcję głaskania, nie wybrzydza przy misce, jest stateczną i rozumną starszą panią. Ma oczywiście swoje sympatie i antypatie - nie lubi naszej Cykorii, ale za łobuza Sójka dałaby się pokroić. Kiedy przychodzą do nas znajomi, Sowa obowiązkowo dotrzymuje wszystkim towarzystwa aż do końca wizyty. Jest szczęśliwa i zadowolona z życia. Właściwie tylko w chłodne jesienno-zimowe wieczory, gdy chód Sówki staje się sztywniejszy, można poznać, iż nie jest to kot, który całe swoje życie spędził w domowych pieleszach.

Historia Pilotka, Arsena i naszej Sowy sprawia, że gdy ktoś zaczyna opowiadanie o starym podwórkowym kocie od słów: Był taki kot ... ,zawsze staram się wierzyć, że ten kot jest, żyje, że "załatwił" sobie jakimś sprytnym sposobem swój dom i przewraca się właśnie z boku na bok w ciepłym łóżeczku, mrucząc słodko. Właśnie tak powinna wyglądać zasłużona kocia emerytura.

Tekst i foto: zosia&ziemowit



KOT 9 - wrzesień 2007
magazyn dla miłośników kotów.

koty i kotki

Partia kotów

Na polskiej scenie politycznej mamy mnóstwo partii, z których każda chce dobrze, tylko ciągle jakoś im nie wychodzi. Zaczęłam zastanawiać się, co jest przyczyną tych niepowodzeń i doszłam do wniosku, że problemem jest czynnik tu ludzki - ułomny z założenia, podatny na korupcję i zmiany pogody, niestabilny i na dodatek najczęściej niezbyt urodziwy. Natychmiast też przyszło mi do głowy proste rozwiązanie: założę Partię Kotów! Koty to gatunek ze wszech miar rozumny i śliczny, który wie, jak zadbać o dobrobyt - swój i wszystkich będących po ich stronie. Ludzie dość się już narządzili i ich kredyt zaufania wyczerpał się, jeśli nie tysiące, to z pewnością setki lat temu.
Przystąpiłam więc do pisania programu w imieniu swojego kota, który akurat był bardzo zabiegany (leżąc, co prawda, ale nie łapmy się za słówka):

koty i kotki

Dyshonor czy honor?

- Hela! Hee-leen-kaa! - w ciemnościach nocy niesie się po osiedlu domków jednorodzinnych głos mojej przyjaciółki. Sterczy na tarasie w nocnej koszuli i przywołuje... swoją kotkę, aby wróciła do domu i pozwoliła jej zasnąć w błogim przeświadczeniu, że sytuacja jest pod kontrolą i Heli nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
Dla mnie sytuacja humorystyczna, według niektórych, niestety, obraźliwa dla gatunku ludzkiego. No bo jakże tak, nazwać zwierzę imieniem przeznaczonym dla człowieka. Toż to dyshonor! Dla kogo? Czasem może dla kota lub psa, bo przecież nawet imiona świętych często nosili ludzie, którym daleko było do człowieczeństwa, że o świętości nie wspomnę.
Nie za bardzo potrafię zrozumieć, w czym jest problem. Jeśli nazwiemy psa Maks, Oskar lub Diana, mało komu te imiona kojarzą się z osobami - są obce, cudzoziemskie, nie budzą protestów ani zgorszenia. Jednak pies Karolek czy kotka Zosia - a fe!, nie wypada.
W moim życiu "ochrzciłam" już dziesiątki, a może i setkę kotów, bo przecież nadaję imiona nie tylko tym, które zostają ze mną ale również przeznaczonym do adopcji, nierzadko też kotom znajomych. Kocie imię nieraz zjawia się spontanicznie, gdyż sugeruje je wygląd zwierzaka, a niekiedy trzeba poczekać, aby trochę poznać jego charakter i zachowania.
I co zrobić, jeśli jak ulał pasuje tylko imię z ludzkiego kalendarza?
Gdy przygarnęłam trójkolorową koteczkę z niezwykle surowym, wręcz groźnym spojrzeniem i zasadniczym obliczem, nie miałam wyjścia, musiałam nazwać ją Józka. Wyraz jej oczu tak dalece przypominał marsową minę mojego taty, że nie mogłam się powstrzymać. Oczywiście spytałam o zgodę - sprzeciwu nie było, całkiem odwrotnie, moje uzasadnienie wywołało w Józefie-seniorze spore rozbawienie.
Kiedy kilka lat później biało-rude maleństwo otrzymało imię Wandzia, moja mama Wanda miała tylko jedno zmartwienie: czy aby koteczka, wraz z imieniem, nie odziedziczy po niej słabego zdrowia?
Sąsiadka, z którą często wymieniamy na stopniach klatki schodowej uwagi na temat naszych kocich podopiecznych, zawsze mówi, że ma trzy córeczki - Kasię, Aśkę i Olę. Kasia to piękna, już dorosła dziewczyna, dobroci człowiek. Aśka to czarna jak smoła kotka z działek, a Ola - buraska, podrzutek z sylwestrowej nocy 2004. I komu to przeszkadza? Na pewno nie kotom, na pewno nie Kaśce.
Mam absolutne przekonanie, że wielu ludzi na świecie wolałoby nosić kocie imiona niż te, które nadali im ich rodzice. Czytałam, że w USA nie należy do rzadkości nazwanie dziecka nazwiskiem (nie imieniem!) jakiejś gwiazdy filmowej albo patriotyczne pokaranie go przez wpisanie do metryki w rubryce "imię" słowa Wolność, Niepodległość lub, skromniej, Ekologia.
W Ameryce Południowej jakiś fanatyczny kibic lokalnej drużyny piłkarskiej obciążył swoją nowo narodzoną córkę kilkunastoma imionami z nazwisk wszystkich graczy, nie wyłączając rezerwowych.
Biedne dziecko. Koty, nawet jeśli obdarzymy je ludzkim imieniem, przynajmniej nie muszą się go wstydzić. Jest im absolutnie wszystko jedno, czy wołamy do nich "Guzik" czy też "Wacek". Ważne, po co je wołamy.
Dziś, gdy to piszę, imieniny obchodzą Leon i Matylda. Ludziom i kotom noszącym te imiona życzę wszystkiego najlepszego.
Maryla Weiss

PS
Idę sobie ulicą mojego miasta, pogryzając baton "Pawełek" i popijając go sokiem "Kubuś", mijam amatorski plakacik reklamujący Szkołę Jazdy "Grześ", po czym omiatam nieprzychylnym wzrokiem wielki szyld z napisem Konfekcja Damska "Maryla"... Słowo daję, sto razy bardziej wolałabym, aby moim imieniem obdarzono jakąś przyjemną kociczkę!


KOT 5 - maj 2007
magazyn dla miłośników kotów.

koty kotki

Spoko

Jest takie powiedzenie, ostatnimi czasy nawet nadużywane, które brzmi: "Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni". Bardzo mi ono pasuje, a niekiedy ma moc wręcz czarodziejską. Choćby w tej chwili, gdy próbuję pisać, siedząc na brzeżku krzesła, bo na całym siedzisku za moimi plecami rozwala się jakiś koci osobnik, a Frunia właśnie zamierza odgryźć górną część długopisu śmigającego po kartce papieru. No ale przecież, zgodnie z owym mądrym i na czasie sloganem, z pewnością szlag mnie nie trafi ze złości i niewygody. Mówię sobie: "spoko", spycham okupanta krzesła trochę do tyłu, więc się obraża i zeskakuje, a Fruni sypię garstkę chrupek. Teraz mam chwilę spokoju, gdyż chrupki znęciły resztę towarzystwa, mogę więc kontynuować pisanie.

Jestem osobą punktualną i cenię sobie tę cechę u innych. Sprostowanie: byłam osobą punktualną i staram się nią być w dalszym ciągu, lecz przychodzi mi to z trudem. A im więcej mam kotów, tym częstsze problemy ze zdążaniem na czas.

Dawno temu, w odległej i niemal już zapomnianej epoce dwóch kotów, pracowałam w galerii sztuki. Kot nr 2, o imieniu Józka, za żadne skarby nie chciał mnie przez wiele miesięcy uszczęśliwić położeniem się na moich kolanach. Jakiekolwiek zanęcanie ani też próby siłowe nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Aż tu nagle, kiedy tuż przed wyjściem do pracy kończyłam śniadanie, Józia zległa niespodziewanie i całkiem nieproszona na moich nogach, mrucząc przy tym rozkosznie.

Serwis Koci Dom powstał z myślą o kotach i zawiera zdjęcia kotów, porady jak opiekować się kotem, różności o kotach. 

Koci Dom - Ważne! Serwis Internetowy Koci Dom nie jest organizacją opieki nad zwierzętami i nie reprezentuje żadnje organizacji!

Koci Dom jest zaprzyjaźniony z Fundacją Canis. Zajrzyj do kącika adopcyjnego Fundacji Canis - może znajdziesz przyjaciela na całe życie.

Jako że Koci Dom nie jest schroniskiem ani organizacją nie ma żadnej możliwości pomocy finansowej, rzeczowej ani przyjmowania zwierząt.

Serwis Koci Dom  prowadzę sama, dlatego też nie mam możliwości zamieszczania ogłoszen o zwierzętach do adopcji.